Jak to się zaczęło ?
Byłem w szkole średniej, odbyłem miesięczną praktykę w hucie „Hortensja” w Piotrkowie Trybunalskim. Zamiast uczyć się księgowości większość czasu spędzałem przy piecach hutniczych. Następny kontakt ze szkłem był wynikiem faktu, że moja była żona ukończyła studia w Wyższej Szkole Plastycznej ze specjalizacją projektant szkła. Już na pierwszą realizację wzięła ze sobą do huty moje projekty. Po dwóch wymiernych sukcesach zdecydowaliśmy o rozłączności.
Dlaczego robię szkło ?
Bo dotychczasowe dokonania znajdowały uznanie i nabywców. Zaczęła się przygoda. Przygoda wyzwalająca uczucia, emocje i zawierająca w sobie przyjemności i rozgoryczenia. Każda jednostka realizacji z gorącej bańki szkła to – żartobliwie mówiąc – godowe zaloty. „Już był w ogródku, już witał się z gąską…” – chwila spaniałego odprężenia, a nawet uniesienia. Bywa jednak, że już z „ogródka” zostaliśmy wycofani. To wówczas, kiedy coś przy bańce sknocę lub dobry, gotowy przedmiot spada z piszczeli. Nie opuszcza mnie jednak nadzieja, że dotychczasowe sukcesy, jaki mi się przytrafiły poza granicami kraju, mogą być znakiem wzbogacającym dorobek Polski w tej dziedzinie sztuki.
Jaki mam stosunek do tego co robię ?
Ambiwalentny, bo taki mam stosunek do tego, co tworzy się aktualnie ( z nielicznymi wyjątkami ). W moim przekonaniu od pół wieku następuje degradacja światowej sztuki. Świat pogrzebał romantyzm i grzebie humanizm. Ja jestem cząstką tego świata i na pewno nie różnie się na tyle, aby to było widoczne.
Pierwsza wystawa którą zrealizowałem w 1977 roku we Wrocławiu, była dużym wydarzeniem artystycznym. To mnie zmobilizowało do dalszej pracy. Już w 1980 roku otrzymałem propozycję wystawy w polskiej galerii Düsseldorfie w Niemczech. W 1994 wziąłem udział w zbiorowej wystawie artystów Europejskich w Bangkoku. 1985 rok przyniósł mi ogromną niespodziankę w postaci wyróżnienia i dyplomu na II Europejskim Konkursie Współczesnego Szkła w Coburgu , to sprawiło że stałem się znanym artystą nie tylko w Europie.
Po 2004 zrezygnował z dalszego eksponowania swoich prac na wystawach.
Szkło zajmuje w życiu Irka niemal jego równą połowę.
Ale ta połowa od trzydziestu kilku lat stała się już całym życiem.
Jakby miała zrównoważyć te pierwsze trzydzieści parę lat bez szkła.
Kilkadziesiąt wystaw indywidualnych w kraju i zagranicą, prawie drugie tyle wystaw zbiorowych, nagrody i wyróżnienia w międzynarodowych konkursach
organizowanych przez znane i cenione w branży ośrodki: Muzeum Szkła Artystycznego w Coburgu (Niemcy), Muzeum Szkła w Corning (USA), Kanazawa (Japonia);
prace w zbiorach muzeów polskich i europejskich w prywatnych kolekcjach to wszystko mówi samo za siebie.
Zanim się jednak nazbierało, zanim zaczęło ważyć, Irek musiał podjąć trudną decyzję: zrezygnować w wieku trzydziestu paru lat z dotychczasowego życia w którym
szkła nie było (Kiziński jest absolwentem wrocławskiej (AWF) ale było określone miejsce w strukturze społeczno-zawodowej i osiągnięta na tym polu dojrzałość dla
rzeczy niepewnej i podejrzanej bo pachnącej fanaberią, kaprysem, może nawet megalomanią.
Nie zostaje się przecież artystą w tym wieku ot tak sobie bez chodzenia do szkoły (szczególnie nie zostawało się w PRL!) i w dodatku w tak przez technologię
zdeterminowanej dziedzinie jak szkło artystyczne.
Na domiar w mieście w którym istnieje silne środowisko szklarskie, wykształcone na jedynym w Polsce wydziale o takimże profilu.
Ryzyko upadku było wysokie konflikt środowiskowy pewny...
Fascynacja szkłem była jednak silniejsza.
Poparta pracą przyniosła Irkowi satysfakcję czego dowody przytoczyłem wyżej. Konflikt jednak nie wygasł.
Zdaje się że przeciwnie: im lepiej mu się wiodło na prestiżowych imprezach zagranicą tym większa była niechęć krajowych profesjonalistów wobec amatora
uzurpującego sobie prawo do uczestnictwa w życiu artystycznym na równych zasadach.
Cechowe myślenie nie zginęło wraz z końcem średniowiecza.
Nie chcę jednak powiedzieć że dorobek Ireneusza Kizińskiego przeciął kwestię jego tak czy inaczej rozumianego amatorstwa, że Kizińskiemu udało się pozbyć cech
budzących wątpliwości wykształconych projektantów.
Sądzę że stało się wręcz przeciwnie.
W znacznym stopniu to one właśnie zapewniły mu sukces, trwanie na rynku, życzliwość pewnej grupy miłośników sztuki.
Nie wiem jakie szanse miałby Kiziński w czasach dominacji na rynku szkła użytkowego, niechby i unikatowego, gdzie rygory są większe a efekty zależne od bardziej
wymiernych skal.
Ale w momencie kiedy szkło stało się właściwie rzeźbą, autonomiczną domeną artystyczną, wymykającą się ciężarowi i ograniczeniom tradycji akcje Kizińskiego miały
szanse pójść w górę.
W czym rzecz?
Ano w tym że sukcesy w sztuce najczęściej biorą się nie z zachowywania reguł i szkolnej wprawy w stosowaniu proporcji, reguł kompozycji, wyważenia ekspresji i
elementów dekoracyjnych, poprawności konstrukcji ideowej.
Raczej z ich niespodziewanego złamania, inteligentnej przekory, także intuicji która celuje w oczekiwania odbiorcy i swój czas.
Amatorom bywa nie dostaje środków i sposobów by ogarnąć wszystkie składowe dzieła ale bywa też że wkraczają na tereny na które nie zapuszczają się
„znormalizowani” przez akademickie wykształcenie twórcy.
Normalizacja i poprawność grozi w sztuce śmiercią.
Zaskoczenie, osobista tonacja i zaangażowanie emocjonalne budzi zainteresowanie.
Kiziński jest bystrym obserwatorem tego wszystkiego co się w szkle dzieje wiele jego prac nosi tego ślady ale nigdy też nie rezygnował z przeprowadzenia takich
zamysłów które noszą wyraziste piętno jego osobistych przekonań, gustów, rozwiązań.
Lubi opowiadać, lubi anegdotę, dowcip, czasem dosłowność w ilustrowaniu pewnych zjawisk wziętych z rzeczywistości, folguje emocjom.
Bywa że przekracza miarę ale owe przekroczenia podbudowane są przekonaniem że tak być może powinno.
Widz potrafi wyczuć ten rodzaj zdecydowania zawarty w dziele a jeśli ma skłonność do podobnego widzenia, łatwiej mu porzucić pewne utarte granice tego co
wypada „nowoczesnemu” artyście a co nie.
Tym łatwiej że modernistyczny duch który wciąż trzyma się akademii, poza nią gubi się w postmodernistycznych czasach.
Miewam kłopoty z odniesieniem się do wielu realizacji Irka ale jest też wśród nich sporo takich które witam z uznaniem.
I zawsze z ciekawością obserwuję w jakim to kierunku powiedzie go tym razem jego niespokojny, amatorski duch.
Duch bo materia z którą zmaga się od dziesięcioleci wymusiła na nim profesjonalną sprawność.
Mirosław Ratajczak